XVII edycja Spirosa to powrót do klasyki, czyli trasy poprowadzone w całości w obszarach leśnych w rejonie gdyńskich Pustek Cisowskich, Rumi i Łężyc. Słońce, jakie powitało nas w sobotni marcowy poranek, niestety szybko postanowiło skryć się za chmurami. I w takim pochmurnym nastroju o godzinie 10.00 Gdynia przyglądała się startującym zawodnikom z trasy rowerowej TR20. A ci po wydostaniu się z terenu szkoły i przejechaniu kilkuset metrów asfaltem znikali w czeluściach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Trasa, w odróżnieniu od dwóch poprzednich edycji zawodów, była wymagająca, a dodatkowym utrudnieniem stał się padający deszcz, który w kulminacyjnym momencie zamienił się w opad śniegu. Temperatura spadła do jakichś 2 stopni Celsjusza, a zimno z mokrych rękawic przenikało szybko w głąb ciała. Przyjemnie nie było, ale Spiros to nie zwiedzanie najciekawszych zakątków TPK, a walka z upływającym czasem i własnymi słabościami w poszukiwaniu lampionów. Organizatorzy tradycyjnie umieścili je w taki sposób, że kolejność ich zaliczania nie była trywialna a każdy zawodnik mógł inaczej zaplanować trasę. Nie przepadam za imprezami, gdzie pod pozorem dowolnej kolejności podbijania punktów kontrolnych, budowniczowie tras stawiają je w taki sposób, że i tak trzeba zaliczać je po kolei i jedynym wyborem jest kierunek w jakim rozpoczniemy pętlę trasy. Na Spirosie nie ma takiej sytuacji. PK są rozstawione w miarę równomiernie na obszarze mapy, stąd też sporo można zyskać właściwie rozplanowując swój przejazd. Nie wiem jak zaplanowali trasę pozostali zawodnicy z TR20 oraz TR50, ale faktem jest, że w drodze z miejsca startu do pierwszego z PK wyprzedziłem startującego wcześniej zawodnika i był to ostatni rowerzysta jakiego spotkałem aż do mety! Czegoś podobnego jeszcze nie doświadczyłem.
Zawody rozpocząłem stosunkowo nieźle. Po godzinie jazdy potwierdziłem obecność na 5 punktach kontrolnych. Przez następną godzinę zdołałem potwierdzić już tylko 4 punkty kontrolne, a to z uwagi na problemy ze znalezieniem PK 20. Tak więc na półmetku miałem zaliczoną dokładnie połowę PK. Nie wyglądało to dobrze, zwłaszcza że narastało zmęczenie i tempo jazdy zazwyczaj spada pod koniec trasy. Po trzech godzinach potwierdziłem 13 punktów kontrolnych, zostało pięć o najniższej wadze. Przeczuwałem już, że nie dam rady ukończyć trasy w limicie czasu z maksymalnym wynikiem punktowym. Teraz pozostała kwestia, które PK brać, a które odpuścić. Pojechałem niejako po drodze na PK 8. Niestety w miejscu gdzie powinien znajdować się lampion, nie było go. Później z analizy trasy wynikło, że szukałem na równoległej ścieżce, a ta prawidłowa była tuż obok… Zdenerwowany straconym czasem zjechałem czym prędzej w kierunku pętli autobusowej w Pustkach Cisowskich, aby podbić dwa punkty rozlokowane na Długiej Górze. Potwierdzenie każdego z lampionów wymagało wjechania, a w zasadzie wejścia na górę i zejścia (zjechania) do podnóża. Punkt nad Tesco odpuściłem z uwagi na brak czasu. Po podbiciu pierwszego punktu na Długiej Górze zostało mi 20 minut na kolejny i dojazd do bazy. PK 5 został umieszczony na samym szczycie, a mnie chwyciły właśnie skurcze mięśni czworogłowych uda. Z ledwością wciągałem rower pod górę a podejście wydawało się nie mieć końca. Wreszcie dotarłszy na szczyt nie mogłem znaleźć punktu, który był jedynym PK postawionym poza ścieżką. Przeczesując nerwowo szczyt udało mi się w końcu namierzyć biało-czerwoną kartkę papieru z wiszącym perforatorem. Zostało 6 minut limitu czasu i tylko jedna myśl – muszę zdążyć. Zjechać z góry nie było łatwo z uwagi na zalegający chrust (jak taki patyk utknie między kołem a widelcem, to wywrotka murowana) oraz praktycznie brak hamulca tylnego. Jakimś cudem dotarłem do podnóża góry bez strat w ludziach i sprzęcie i pognałem do bazy. Wpadłem na metę na minutę przed końcem czasu. Uff, udało się. Byłem wykończony, bardziej niż choćby po 60 kilometrach trasy na Harpaganie. Trasa TR20 na XVII Spirosie preferowała startujących na rowerach MTB, choć zajmując 3 miejsce udowodniłem, że rower typu cross też może dać radę. W takich zawodach równie ważne jak rower są strategia i umiejętność sprawnego nawigowania w trudnym leśnym terenie. Nie do przecenienia jest też oczywiście kondycja, którą można wypracować odpowiednio dużo trenując. Dobrze, że są trasy krótsze jak choćby tzw. TR20 (jak by nie jechać wychodzi ponad 30 km…), dla tych którzy nie mają czasu i możliwości regularnie trenować.