Prywatna trasa rowerowa na V InO Do Źródełka

20170205_114730To były zawody inne niż wszystkie dotychczasowe. I to nie dlatego, że odbywały się w San Escobar. W zasadzie to nawet nie były zawody, bo brakowało pierwiastka rywalizacji. Gratulowano mi zwycięstwa już na starcie. A wszystko dlatego, że zgłosiłem się na trasę rowerową jako jedyny jej uczestnik… Analiza zespołów zgłoszonych na imprezę wykazała, że nawet zapaleni rowerzyści pozapisywali się tym razem na trasy piesze. Przesłanki ku temu były raczej oczywiste – zalegający w lesie śnieg i temperatura poniżej zera. Postanowiłem jednak podjąć wyzwanie i w niedzielę 5 lutego dotarłem przed godz. 9 na stację kolejową w Borkowie, gdzie pod wiatą zlokalizowane było tzw. biuro zawodów. Zdejmując rower z uchwytu na samochodzie stwierdziłem, że siodełko jaki i chwyty pokryte są cienką warstwą lodu… Nic dziwnego, w końcu temperatura wynosiła -4 stopnie Celsjusza. Po wpłacie wpisowego dostałem kartę startową oraz mapę i po zdrapaniu lodu z roweru ruszyłem na poszukiwanie punktów kontrolnych. W związku z brakiem rywalizacji potraktowałem zawody jako wycieczkę turystyczną – stąd mnogość zdjęć.

Postanowiłem zacząć od północnej części mapy, gdyż większość punktów była tu umieszczona na drogach, najczęściej na skrzyżowaniach. Okazało się, że większość PK stanowiły numery transformatorów, numery oddziałów leśnych lub kody literowe naniesione na drzewa. Czyli takie, których organizator nie musi sprzątać po zawodach. Ta część trasy przygotowana była tylko dla trasy rowerowej, więc nie spotkałem tu nikogo. Połowa trasy zorganizowana tylko dla mnie… super! Punkty nie były trudne do znalezienia, jedynie dojazd do nich nie prowadził w moim przypadku trasą optymalną – wolałem pojechać dookoła ubitym traktem (choć często przypominającym tor bobslejowy) niż pchać rower zaśnieżoną przecinką czy liczyć na to, że bród na rzece będzie do przebycia.

Drugim etapem były punkty zlokalizowane w centralnej części mapy. Symboliczną bramą do drugiego etapu było przekroczenie DK 211 w Borowie. Po zebraniu jednego z pięciu PK umieszczonych w tym rejonie ruszyłem na południe. Tu miałem zamiar potwierdzić jak najwięcej punktów kontrolnych aby wracając zebrać pozostałe PK z centralnej części i zawitać na metę. Ten plan niestety nie powiódł się. Potwierdziłem tylko jeden poprawny punkt (znowu transformator) tuż przy stacji kolejowej Babi Dół. Kolejny okazał się stowarzyszem. Błąd nawigacyjny i różnice między mapą a rzeczywistością spowodowały, że sporo czasu ubyło i nie pozostało mi nic innego jak pędzić na metę, spisując PK napotkane po drodze. I tu plus dla organizatora za niebanalne oznaczenie mety. Nie było standardowego symbolu mety na mapie, jedynie dopisek: „meta znajduje się 220m od punktu 6D na azymut 70”. I pomyliłby się srogo ten, kto stojąc w punkcie 6D ustalałby azymut, aby dojść te 220m na metę. Aby dojechać tam rowerem z punktu 6D nie korzystając z dróg poza mapą, należało pokonać 6 km! A wszystko przez Radunię, która znajdowała się między podanym punktem a metą…

Szczęśliwie zorientowałem się w sytuacji dużo wcześniej, więc nawet nie jechałem na punkt 6D, a od razu na most nad Radunią. Kierując się do bazy potwierdziłem jeszcze dwa PK umieszczone w pobliżu torów kolejowych. Meta okazała się być organizatorem stojącym w lesie nad rozlewiskiem Raduni. Żadnej wiaty, ławeczki. Nic. Tylko ognisko, przy którym można było upiec kiełbaskę. No i flaszka z wysokoprocentową zawartością dla potrzebujących dodatkowej rozgrzewki. Słowem – minimalizm w czystej postaci. Ale to jest właśnie istotą InO Do Źródełka. Podsumowując, z 24 punktów kontrolnych potwierdziłem 13 prawidłowych i 1 stowarzyszony. Przejechałem 37km (ile z tych km prowadziłem rower – nie wiem) w czasie 6 godzin i 22 minut. Z ciekawostek – pierwszego zawodnika napotkałem na skraju rezerwatu Jar rzeki Raduni dopiero po przejechaniu 23 km!

 

 

Komentowanie jest wyłączone