XLII Manewry SKPT – kiełbasa dla najlepszych

Tym razem.. gloria victis !

Noc z 19 na 20 marca 2016 r. miała być nieprzespana i miała dostarczyć sporą dawkę endorfin. I tak też było, ale dostarczyła też innych emocji, o których nieco później. Generalnie mieliśmy wystartować z Marcinem na trasie typu scorelauf o długości teoretycznej 20km liczonej w linii prostej między punktami. Wiadomo że odległość ta w rzeczywistości jest dłuższa od 20% do nawet 50%, ale tym razem budowniczy Paweł Ć. zaprojektował trasę przekraczającą wszelkie granice, nawet te Spirosowe. Po części była to wina mapy 1:25000 prawdopodobnie przeskalowanej z 1:50000 i w związku z tym posiadającej dość ubogą drożnię. Niestety nie była to jedyna wada mapy, co udowadniam na jednym ze zdjęć w galerii (z cyklu: jak to górka dołkiem była).

Kilka dni przed zawodami okazało się, że będę startował w pojedynkę, gdyż Marcin zmagał się z kontuzją biodra. Przyjąłem to ze spokojem, gdyż miałem już za sobą przetarcie w samotnym podbijaniu PK po zmroku. Natomiast nie startowałem jeszcze sam w zawodach całonocnych i dodatkowo – w zupełnie nieznanym terenie. Pełen zapału i nadziei na korzystny wynik rozpocząłem zmagania o godzinie 18:51, jako szósta drużyna z 14 zapisanych. Nadzieje na dobry rezultat musiałem szybko zweryfikować, gdyż jeszcze w Cewicach pobiegłem niewłaściwą drogą rozkojarzony napotkanym w centrum wsi patrolem policyjnym… Zanim się ogarnąłem minęło trochę czasu i w związku z tym miałem już ponad kilometr niepotrzebnie nadłożonej drogi.

Pierwsze dwa punkty w miarę szybko znalezione dawały ponownie nadzieję. Ale już trzeci, do którego dojście było możliwe wyłącznie na azymut, osłabił zapał, a piąty kompletnie wyleczył z ambicji. Dość powiedzieć, że samo namierzanie go pochłonęło 40 min i 2 km. A i tak podbiłem stowarzysza… Kolejne punkty to była droga przez mękę, błądzenie po omacku – a nuż się uda. Ale się nie udawało a czas upływał. Na mapie nie było ścieżek, marsz na azymut powodował, że kompletnie nie wiedziałem gdzie jestem – czy to już ta droga na mapie czy jakaś inna? Dał o sobie znać brak wypracowanej techniki liczenia przebytych metrów. Ostatecznie postanowiłem nadkładać drogi idąc tylko ścieżkami zaznaczonymi na mapie. Ale i to zawiodło – rzeczywistość na tyle odbiegała od mapy z lat 70-tych, że nie udawało się trzymać drogi widocznej na mapie. W pewnym momencie postanowiłem, że pora zawracać w kierunku bazy, tak aby zmieścić się w limicie czasu. Na sam koniec zostawiłem sobie dwa punkty umieszczone na torach kolejowych. Spodziewałem się jakiejś niezłej zagadki do rozwikłania, a tu okazało się, że to dwa banalne PK brane z marszu, zupełnie nie pasujące do pozostałych.

Ostatecznie po 8 godzinach i 20 minutach dotarłem do bazy. Naliczono mi 1090 pkt karnych i zająłem 6 miejsce na 14 startujących ekip. Na 27 punktów kontrolnych podbiłem 12 właściwych i 4 stowarzyszone. 11 PK nie udało mi się odnaleźć. Przeszedłem jakieś 2/3 trasy robiąc przy tym 33 km. Perfidny plan organizatorów zakładał ognisko z kiełbasą i stopczasem na najdalej położonym od bazy punkcie kontrolnym. Dodatkowo – aby tam dojść, trzeba było pokonać całą trasę – praktycznie nie dało się jej skrócić i zahaczyć o ognisko. Mało kto odważył się na przejście całej trasy – tylko 4 zespoły zostały odnotowane na ognisku. Poza pierwszą trójką zdecydował się na to jeszcze jeden zawodnik, co przypłacił ogromnym spóźnieniem (2h 42 min).  Na kiełbaskę i chwilę wytchnienia mogli liczyć tylko najlepsi i najwytrwalsi.

 

 

Komentowanie jest wyłączone