W tym roku nasza firmowa impreza integracyjna odbyła się w Hotelu Gołuń, w miejscowości o tej samej nazwie położonej na terenie Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego. Jako, że trasa stamtąd do Gdyni liczy sobie według serwisu Google Maps 80 km, postanowiłem wracać rowerem do domu. Założyłem omijanie większych miejscowości oraz unikanie jazdy drogami krajowymi i wojewódzkimi. Nie miałem z góry ułożonej trasy przejazdu, tworzyłem ją ad hoc.
Rankiem wydobyłem rower z bagażnika samochodu, zmontowałem go, zapakowałem torbę z akcesoriami i prowiantem i po obfitym hotelowym śniadaniu wyruszyłem o godz. 10:30, kierując się na zachód. Po pięciu kilometrach, mijając po drodze skansen Muzeum Etnograficzne, dotarłem do celu pośredniego – wieży widokowej w stanicy wodnej PTTK we Wdzydzach Kiszewskich. Najwyższą platformę wieży umieszczono na wysokości 30 m od jej podstawy i rozpościera się z niej piękny widok na tzw. Krzyż Jezior Wdzydzkich. Stoi ona w miejscu gdzie łączą się cztery jeziora: Jelenie, Radolne, Gołuń i Wdzydze.
Po półgodzinnej przerwie wyruszyłem w dalszą drogę kierując się generalnie na północy wschód. Wkrótce po opuszczeniu Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego i minięciu drogi nr 214 dojechałem nad Jezioro Zagnanie, gdzie gmina Kościerzyna zorganizowała miejsce do kąpieli z pomostem, domkiem ratownika i innymi udogodnieniami. Ratownik pracuje tam tylko w wakacyjne weekendy od godz. 10 do 18. Może to i krótko, ale zawsze coś.
Po minięciu Wielkiego Podlesia i Wielkiego Klincza natrafiłem na prace drogowe i ruch wahadłowy. Przeciąłem drogę nr 221 na wschód od Kościerzyny i dalej kierowałem się lokalnymi drogami równolegle do krajowej 20-tki. Po 42 km jazdy dotarłem do wsi Połęczyno, gdzie upamiętniono przebiegającą tu niegdyś granicę Wolnego Miasta Gdańska z Polską. Nieco dalej gmina Somonino zorganizowała – jak to określili – park wiejski.
Spodziewałem się ładnie urządzonych alejek wśród drzew i krzewów, jakichś ławeczek, może przyrządów do zabawy dla dzieci. Wiedziony drogowskazami dotarłem jednak nad brzeg jeziora Połęczyńskiego. A brzeg jest tu naprawdę wysoki. Zejść z rowerem do poziomu rzeki nie zdecydowałem się – pozostawiłem go na szczycie prowadzących tam stromych schodów. Na dole ujrzałem niewielką piaszczystą plażę, kładkę wzdłuż brzegu, dwa monidła, dwie figury drewniane, ławeczki, wiatę i… wędkarza. Hmm, czyli tak wygląda park wiejski.
Po 10 minutach jestem z powrotem na trasie. Niebawem przekraczam DK20 w miejscowości Hopowo i kieruję się dalej na północ. W Trątkownicy przejeżdżam mostem nad Radunią. Po chwili wahania odpuszczam wizytę w kamiennych kręgach, bo jadę wolniej niż planowałem i czas nagli. Docieram do Dzierżążna, kupuję napój w Żabce i próbuję przedostać się do lasu za szpitalem. Okazuje się to niemożliwe – na końcu drogi odbijam się od bramy z napisem „teren prywatny”. Próbuję inną ścieżką, ale podobny problem – droga prowadzi prosto do gospodarstwa. Zniechęcony zawracam i jadę ruchliwą 211-tką do Borowa, gdzie tuż przed restauracją Checz Rybacka skręcam w kierunku Sitna. W sumie nadłożyłem jakieś 5 km drogi. Na 65 kilometrze przy torze motokrosowym zrobiłem 15-minutową przerwę żywieniową. Zjadłem to co miałem – połowę bagietki czosnkowej, banana i baton musli i wyruszyłem dalej.
Tuż za Sitnem natknąłem się na ekipę wyznaczającą trasę niedzielnych zawodów Cyklo Żukowo MTB i potem jechałem po właśnie wywieszonych znakach przez okolice Smołdzina i Kczewa. Następnie minąłem Tokary z tamtejszym polem golfowym, aby przez Czeczewo, Warzno, Kielno i Koleczkowo dotrzeć do celu podróży.
Okazuje się, że samochodem jest nie tylko szybciej, ale i krócej. Zamiast 80 przejechałem aż 99 km. Zajęło mi to 7,5 h włącznie z postojami. Na szczęście prognoza się sprawdziła i pomiędzy deszczowym piątkiem i deszczową niedzielą znalazła się całkiem ładna sobota.